Kiedy trzynastego września 2009 roku Tomasz Swędrowski wykrzyczał: Jesteśmy mistrzami Europy, polska siatkówka zyskała nie tylko tytuł dla najlepszej drużyny Starego Kontynentu, ale także 21-letniego przyjmującego, który po kilku latach posuchy dał kibicom nadzieję, że Biało-Czerwoni będą mieć godnego następcę Michała Winiarskiego. Dla Bartosza Kurka ten turniej stał się przepustką do wielkiej gry. Eksperci nie mogli się nadziwić, jak ten niepozorny, skromny chłopak na boisku zmienia się w postrach blokujących po drugiej stronie siatki.
Po sezonie reprezentacyjnym Kurek wrócił do gry w PGE Skrze Bełchatów, z którą zdobył najwięcej sukcesów w swojej karierze. Razem z Mariuszem Wlazłym na skrzydle tworzyli niepokonany duet, był marzeniem wielu klubów, jednak on pozostał wierny bełchatowskiej drużynie. Swój najlepszy sezon Kurek zaliczył w 2011 roku, wtedy to 23-latek był na ustach wszystkich kibiców siatkówki. Mistrzostwo i Puchar Polski, brązowy medal mistrzostw Europy, do tego indywidualne wyróżnienia pokazały, że Kurek zasługuje na miano najlepszego polskiego przyjmującego. Ta passa trwała do ósmego lipca 2012 roku, kiedy to prowadząca przez Andreę Anastasiego kadra sięgnęła po pierwszy w historii złoty medal Ligi Światowej. W międzyczasie po czteroletniej przygodzie ze Skrą Kurek skuszony rublami zdecydował się na przejście do Dynama Moskwa.
Na kilkanaście dni przed igrzyskami olimpijskimi wielu kibiców oraz dziennikarzy wróżyło powtórzenie sukcesu z Montrealu w 1976 roku. Nic nie wskazywało na to, co wydarzy się w Londynie. Na winnego klęski nie trzeba było długo czekać, ten, który miał być liderem, okazał się antybohaterem Biało-Czerwonych.
Mierzący 205 centymetrów siatkarz miał odbudować się w jednym z najlepszych rosyjskich klubów. Niestety już na początku sezonu doznał kontuzji kostki, która na dłuższy czas wyeliminowała go z treningów. Zawodnik, który miał być gwiazdą, okazać się tym, który jako nieliczny z Polaków sprawdzi się w Superlidze, nie podołał temu zadaniu. Wyśmiewany przez rosyjskich kibiców, krytykowany przez tamtejszych ekspertów opuścił Moskwę. Potem przyszedł czas na nieudany sezon reprezentacyjny, w którym Kurek przegrał nie tylko siatkarsko, ale także mentalnie.
Wtedy podjął decyzję o przeniesieniu się do ligi włoskiej. W Serie A miał zacząć nowy rozdział w życiu. Przejście z zimnej Rosji do słonecznej Maceraty okazało się dobrym pomysłem. W końcu Kurek nie musiał być gwiazdą, ponieważ u boku Zajcewa czy Kovářa mógł spokojnie wykonywać swoją pracę, bez skupiania się na robieniu show. Kurek spędził tam dwa lata i mimo że nie prezentował się tak dobrze, jak w 2011 roku, to było widać, że Italia zdecydowanie mu służy.
W międzyczasie przyszedł moment na najważniejszy turniej, mistrzostwa świata rozgrywane w Polsce. Trenerem Biało-Czerwonych został debiutant Stephane Antiga, któremu udało się namówić na grę w kadrze Pawła Zagumnego, a przede wszystkim Mariusza Wlazłego. Francuz nie był zainteresowany tym, aby w drużynie grały nazwiska, dla niego najważniejsze było to, jak zawodnicy radzą sobie na zgrupowaniu w Spale. Kurek, który od kilku lat był przyzwyczajony do tego, że ma pewne miejsce w drużynie narodowej, tym razem musiał pożegnać się z reprezentacją. Powodem miał być konflikt ze szkoleniowcem, po jednym z treningów Kurek oznajmił, że dopóki Antiga będzie prowadzić Polaków, on w tym zespole nie zagra. Jak okazało się później, 26-latek nie potrafił pogodzić się z tym, że przegrywa rywalizację z pozostałymi przyjmującymi. Gdy została ogłoszona czternastka na mistrzostwa świata, w której zabrakło Kurka, kibice i eksperci nie mogli w to uwierzyć. Jak to się stało, że „najlepszy” siatkarz nie zagra na Mundialu? W końcowym rezultacie turniej zakończył się najlepiej, jak tylko mógł, złoty medal i tytuł dla najlepszej drużyny globu powędrował w ręce Biało-Czerwonych.
Drugi sezon w Serie A był ostatnim w Maceracie dla MVP Ligi Światowej z 2012 roku. Były zawodnik PGE Skry Bełchatów swoją decyzją zaskoczył wszystkich i podpisał kontrakt z Asseco Resovią Rzeszów. Klubem, który od wielu lat jest na wojennej ścieżce ze Skrą. To tak, jakby Cristiano Ronaldo przeszedł do Barcelony albo zawodnik Falubazu dołączył do Stali Gorzów. W drużynie z Podkarpacia Kurek był najbardziej eksploatowanym graczem, dlatego nie powinien dziwić fakt, że nie zdecydował się na przedłużenie umowy.
W 2016 roku nastąpiła rzecz niespotykana, zawodnik, który kilka miesięcy wcześniej oznajmił, iż nie wróci do reprezentacji, w której pracuje Stephane Antiga, pojawił się na zgrupowaniu w Spale. To miał być kolejny sezon sukcesów, jednak rzeczywistość bywa brutalna, porażka na igrzyskach olimpijskich uwydatniła mankamenty Kurka. W najważniejszych momentach ten zawodnik nie potrafił utrzymać chłodnej głowy. Zamiast skupiać się na kolejnych akcjach, rozpamiętywał nieudane zagrania. Ten sam siatkarz, którego nie potrafili zablokować najlepsi środkowi, po pięciu latach stał się zawodnikiem łatwym do ogrania. Promocje w LVbet i inne nawet najlepsze kursy bukmacherów nie wskazywały na Kurka jako na możliwego ojca sukcesu naszej reprezentacji.
W lipcu Kurek podjął bardzo dziwną decyzję, mając oferty z wielu klubów, wybrał ligę japońską. Ligę, która jedyne co ma do zaoferowania to duże wynagrodzenie. Potem było jeszcze gorzej, nie minął miesiąc, a 28-letni przyjmujący wydał oświadczenie, w którym wyznał, iż czuje się wypalony zawodowo, w związku z czym robi sobie dłuższą przerwę od siatkówki. Jego menedżer zdradził również, że Kurek cierpi na ataki paniki, które uniemożliwią mu podróż do Azji. Gdyby tego było mało, po kilkunastu dniach pojawiła się kolejna zaskakująca wiadomość, Bartosz Kurek zawodnikiem PGE Skry Bełchatów. Prezes Skry Konrad Piechocki zrobił interes życia, wartego minimum 300 tysięcy euro siatkarza kupił za małe pieniądze. W Bełchatowie widać było, że Kurek pomału dochodzi do siebie, klimat, jaki panuje w Skrze, nie miał nic wspólnego z wywieraniem presji na zawodniku, zwłaszcza gdy w drużynie miano gwiazdy od lat nosi Mariusz Wlazły. Żółto-Czarni poszli na rękę Kurkowi, dali mu tyle czasu na odpoczynek ile chciał. Co potem zrobił Kurek? Podziękował Skrze za współpracę i wybrał ligę turecką. Zamiast grać w drużynie, która uzyskała awans do Ligi Mistrzów, wolał zmienić ją na przeciętniaka. Jak się okazało, wszystkiemu winna była dziewczyna. Anna Grejman podobnie jak Yoko Ono, która rozbiła The Beatles. Przez swoją słabą formę nie otrzymała satysfakcjonującej propozycji z polskiego klubu, natomiast Kurek, mimo że jego epizod z Japonią zakończył się w dziwnych okolicznościach, mógł przebierać w ofertach. Tymczasem on podpisał kontrakt z Ziraatem Ankara, tylko dlatego, że w stolicy Turcji mieści się żeński klub, w którym będzie grać Grejman.
Jak widać, siatkarz, który miał papiery na wielką gwiazdę, złymi wyborami zaprzepaścił swoje szanse. Może winą należy obarczyć złych menadżerów, dla których liczą się jak najwyższe kontrakty, z których odejmą sobie niemałą prowizję. Może winni są trenerzy, którzy zbyt mocno obciążali tego zawodnika. Może za winnych należy uznać ekspertów i kibiców, którzy pompowali balonik, nazywali Kurka liderem, przez co, zamiast skupić się na grze, polski przyjmujący zaprzątał sobie głowę komentarzami w sieci. Może winny jest brak psychologa w drużynach, który pomógłby zawodnikom jak radzić sobie z presją. Może po prostu Kurek nigdy nie miał być gwiazdą siatkówki.