Tamten tragiczny piątek, 22 stycznia 2014 roku Agnieszka Zakrzewska pamięta co do minuty. – Już rano jak wstałyśmy to Pysia miała gorączkę. Poszłyśmy do lekarza do przychodni. Pani doktor zaaplikowała leki kazała obserwować dziecko i w razie potrzeby udać się na pogotowia. Kilka godzin później gorączka wzrosła a dla mnie stało się oczywistym, że muszę wezwać pogotowie – opowiada. Pogotowie przyjechało do domu Agnieszki Zakrzewskiej po 36 minutach, choć ona z córka i synami mieszka przy ul. Wyspiańskiego a wówczas siedziba mieściła się przy Wojska Polskiego, czyli kilkaset metrów dalej.
– Lekarz z pogotowia nie stwierdził w mojej córki sepsy, choć pokazywałam mu plamy na ciele Pysi. Nie zbadał jej jak należy, stwierdził zapalenie oskrzeli – uważa Agnieszka Zakrzewska. Później Pani Agnieszka jeszcze raz telefonowała na pogotowie, rozmawiała z lekarzem, który udzielał pomocy jej córce. Pogotowiany system zarejestrował tylko jedno połączenie. – Tym razem też nie uzyskałam pomocy, usłyszałam tylko, że mam jechać do szpitala bo on nie wiem co dolega Patrycji. Nie czekałam. Natychmiast po tej rozmowie, ubrałam córkę i pojechaliśmy do szpitala. Lekarz w szpitalu nie miał wątpliwości, że to sepsa. Rozpoczęła się walka o życie Pysi. Niestety, została przegrana – mówi z rozpaczą matka.
Lekarze w szpitalu powiedzieli matce, że choroba miała piorunujące przebieg. – Ale gdyby została rozpoznana wcześniej być może Pysię udałoby się uratować? – zastanawia się matka. Możliwe. To dlatego kilka dni po śmierci Patrycji złożyła doniesienie do prokuratury. Po dwóch latach od tej chwili sprawa nie ruszyła jednak z miejsca. Prokurator wystąpił do Warszawskiego Instytutu Medycznego o opinię w tej sprawie. Początkowo miała być ona znana w czerwcu ubiegłego roku, potem w sierpniu. Teraz mówi się o nowym terminie – maj 2016.
Lekarz z pogotowia, który badał Pysię już nie pracuje. – Przynajmniej od półtora roku – mówi Tomasz Derej, dyrektor medyczny świdnickiego pogotowia. – Tą sprawę wyjaśniliśmy kiedy jeszcze Pan doktor był naszym pracownikiem. Nie możemy karać kogoś nie znając finału sprawy. A sepsa w przypadku tego dziecka rozwinęła się błyskawicznie, więc wina lekarza nie jest tu taka oczywista – mówi Derej i dodaje, że jeśli system w pogotowiu nie zarejestrował, jak twierdzi matka, jej rozmów z dyżurnym to z winy samego systemu. – My nie mamy możliwości jego wyłączenia. Musiało więc dojść do awarii – wyjaśnia.