Dramatem jaki wydarzył się w jednym z domów w Witoszowie żyje od dwóch tygodni cała wieś. Jedni żałują Małgorzaty S., mówiąc że zmarnowała sobie życie, inni rozpaczają nad losem dwójki małych dzieci – 2 i 3 latka. – Ta rodzina od dawna miała problem z alkoholem. Wiedział o tym każdy. Dzieci wiecznie chodziły brudne, obdarte, głodne. Dlaczego nie reagowała pomoc społeczna? Gdzie był kurator? – pytają sąsiedzi. – Ostatni raz kurator społeczny odwiedził rodzinę 29 marca. Wiedział, że ma ona problemy z alkoholem. Sąd został poinformowany, iż kurator będzie robił wszystko aby nakłonić Jana S. do leczenia. Lecz ten nie był ubezwłasnowolniony i faktycznie ostateczna decyzja o leczeniu należała właśnie do niego. Kurator nie zaobserwował podczas wizyt symptomów mogących świadczyć o tym, że dobro dzieci jest zagrożone – wyjaśnia rzecznik sądu Agnieszka Połyniak i dodaje, że nikt z otoczenia rodziny, sąsiedzi, znajomi nie byli chętni do rozmowy z kuratorem. – A jeśli te osoby były świadkami sytuacji, w których dobro dzieci mogło być zagrażone należało o tym powiadomić kuratora.
Rodzina była też znana Gminnemu Ośrodkowi Pomocy Społecznej. Od 2012 roku kiedy na świecie pojawiło się pierwsze dziecko, pracownik socjalny regularnie odwiedzał Małgorzatę i Jana. – Nie mieliśmy żadnych sygnałów o tym, aby dzieci w tym domu były zaniedbane, lub głodne. Zdarzały się anonimowe telefony świadczące o tym, że w domu tym rodzice i dziadkowie spożywają alkohol, ale dzieci były podczas moich wizyt zawsze radosne, uśmiechnięte i czyste. Naprawdę nie wyglądały na wystraszone – mówi pracownik socjalny, Jolanta Adamczyk. Finansowo para radziła sobie całkiem nieźle, a z pomocy ośrodka korzystała sporadycznie. Ona dorabiała u ogrodnika, on miał dorywczą pracą. Jednak to właśnie na wniosek GOPS-u została ona objęta dozorem kuratora i przydzielono jej asystenta rodziny. – Co z tego, że mieli asystenta i pomoc, jak dwa razy rozwiązali z nim kontrakt i stwierdzili, że żadnej pomocy nie potrzebują. Ze względu na fatalny stan budynku zachęciliśmy panią Małgorzatę, aby złożyła wniosek o przydzielenie mieszkania. Na miejsce udała się specjalna komisja socjalna, jednak nie otworzono nam drzwi. Proponowaliśmy jej także pomoc polegającą na odizolowaniu od konkubenta i umieszczenie jej oraz dzieci w specjalnym ośrodku. Stwierdziła jednak, że nie może rozdzielić ojca i córek. W moim odczuciu zrobiliśmy wszystko dla tej rodziny co było można. Niektórym jednak nie da się po prostu pomóc – mówi kierownik ośrodka Ewa Burdek. Babcia dzieci została skierowana na przymusowe leczenie oraz zaproponowano jej pomoc psychologa. Czy z niej skorzysta, nie wiadomo. Dzieci trafiły do pogotowia opiekuńczego. Zarówno matka, jak i ojciec mieli ograniczone prawa rodzicielskie. Być może dzieci mają jeszcze szanse na normalne, spokojne życie.
Małgorzata S. w niewielkim domu w Witoszowie mieszkała z matką i bratem, Robertem. Matka piła niemal od zawsze. Robert szybko „uciekł” z domu, założył rodzinę. Została Małgosia, opiekowała się matką. Często, kiedy ta była pijana, cały dom był na głowie młodej Gośki. Swojego konkubenta Jana S. poznała przez internet, pochodził ze Strzelina. Szybko zamieszkali razem w rodzinnym domu Gosi. Wtedy się zaczęło. Chłopak szybko dogadał się z teściową i zaczęły się wspólne imprezy. Niestety, coraz częściej do „zabawy” przyłączała się też Małgorzata.
Nie wiadomo co wydarzyło się feralnego dnia. Być może doszło do kolejnej awantury. Zdaniem sąsiadów zdarzały się one coraz częściej, głównie z winy Jana S. Tego dnia Małgorzata zadała swojemu partnerowi cios nożem w klatke piersiową. W chwili zdarzenia oboje byli pijani. W domu przebywała też pijana matka Małgorzaty i dwoje jej małych dzieci.
Prokuratura wciąż jeszcze nie postawiła kobiecie aktu oskarżenia. – Ona częściowo przyznała się do winy, lecz okoliczności są przez nas badane – mówi prokurator Urszula Zawada.