Proces Jacka B., pracownika firmy In Post ruszył 1 kwietnia, w Sądzie Rejonowym w Świdnicy. Mężczyzna w ramach podpisanej pięć lat temu umowy obsługiwał kilka punktów na terenie kraju. W 2014 roku In Post wygrał przetarg na dostarczanie przesyłek z sądów i prokuratur. Na to firma nie była gotowa. – Panował chaos, nie mieliśmy punktów w małych miejscowościach, trzeba ich było szukać, zmieniano wskaźniki, brakowało pracowników, a ryczałt nie wystarczał na obsługę – wynika z odczytanych przed sądem zeznać B. Z tych samych zeznań dowiadujemy się też, że firma w zamian za spełnienie oczekiwań i zorganizowanie w nowych warunkach dostawy przesyłek, obiecała zapłatę. Ale nie wywiązała się z obietnic. W tym czasie B. prowadził dystrybucję na terenie Opola, Brzegu i Świdnicy. – Umowę realizowałem, zatrudniłem nowych pracowników za zgodą przełożonego, ale pieniędzy na to nie dostałem – wyjaśniał. – W Brzegu rozpoczął się protest. Gdy tam przyjechałem, ludzie chcieli mnie bić.
Przed sądem oskarżony wyjaśniał, że chciał ze współpracy zrezygnować ale In Post miał pozostać głuchy na te apele. Firma nie chciała też odebrać niedostarczonych przesyłek, które się gromadziły. W końcu zaczęły one ginąć. Pierwszy raz ich brak stwierdzono 14 kwietnia. Trzy dni później przedstawiciel In Postu zgłosił ten fakt na policję. Rozpoczęły się poszukiwania zaginionych listów. Były to nie tylko pisma sądowe i prokuratorskie, ale także powiadomienia bankowe czy telekomunikacyjne. 20 maja przesyłki nagle pojawiły się w Świdnicy w jednym z magazynów. Prokurator połączył ten fakt z Jackiem B. Mężczyzna żądał bowiem wcześniej od In Postu miliona złotych łapówki za ich zwrot.
Za zarzucane czyny świdniczaninowi grozi do 8 lat pozbawienia wolności. Podczas kolejnych rozpraw przesłuchiwani będą świadkowie wydarzeń z 2014 roku. Dodajmy, że od 2016 roku do współpracy z sądami i prokuraturą wróciła Poczta Polska.